Układ nagrody jest jednym z najważniejszych w moim mózgu. To on odpowiada za odczuwane przeze mnie uczucia, emocje, przyjemności, ich poszukiwanie i zaspokajanie potrzeb: picia – gdy jestem spragniony, jedzenia – gdy jestem głodny, seksu – gdy jest po temu czas i okazja, słońca – gdy brakuje mi witaminy D.
Wszystko było w porządku, kiedy układ nagrody działał w ryzach przeze mnie ustalonych, a poziom dopaminy satysfakcjonował mnie w wystarczającym stopniu.
Problem zaczął się, gdy dopamina była wydzielana w dużych ilościach, np.:
– smaczny obiad zwiększał jej poziom o 50%
– papieros o 200%
– jedno piwo o kilkaset procent
Tak więc rozbudowujący się mechanizm iluzji podpowiadał drogę na skróty i powtarzanie, szczególnie picia alkoholu, aby odczuwać wzmożoną przyjemność.
Kiedyś bardzo lubiłem swoją pracę zawodową, majsterkowanie, wędkowanie, zbieranie grzybów, obserwacje astronomiczne, sam fakt realizacji tych przyjemności zupełnie mi wystarczał. Z czasem zauważyłem, że alkoholem można dopełnić, szybko i bez wysiłku, zadowolenie i samopoczucie. Wprowadziłem alkohol do swojego życia jako stały element, piłem sukcesywnie i coraz więcej.
Systematyczne picie w fazie chronicznej doprowadziło do tego, że układ nagrody był uruchamiany tylko alkoholem, mój mózg przyzwyczaił się do wysokiego stężenia dopaminy i dbałem o utrzymanie jej stężenia na wysokim poziomie. Jak w równaniu uzależnieniowym Gorskiego, kiedy cierpiałem, wypity alkohol przynosił natychmiastową ulgę, ale w konsekwencji uruchamiał układ kary, czułem wtedy ból, strach lęk – cierpiałem. Zgodnie z wspomnianym równaniem wiedziałem, co mi pomoże.
Aktywowałem układ nagrody bez osiągania wytyczonych celów i zadań – następowało systematyczne wyjaławianie mojego życia. Przestała się liczyć rodzina, praca zawodowa, zainteresowania. Doprowadziłem do sytuacji, że mój mózg, dążąc do równowagi (z powodu nadmiaru dopaminy), zredukował liczbę receptorów neuroprzekaźnika, na który działał alkohol, stałem się czymś, co tylko przypominało człowieka.
Mój system motywacyjny uległ całkowitemu osłabieniu i ani praca zawodowa, ani seks, ani jedzenie czy zainteresowania nie dostarczały mi tyle zadowolenia, a tym samym dopaminy, co wcześniej. Najwyraźniej zaszło u mnie zjawisko tolerancji, a uzależnienie zawładnęło moim mózgiem.
Kontynuacja picia utrwaliła uzależnienie, a mechanizmy choroby alkoholowej pomagały racjonalizować pogłębiającą się destrukcję we wszystkich sferach mojego życia.
W końcowej fazie alkohol likwidował tylko objawy somatyczne, a nie zawsze był w stanie pobudzić układ nagrody, ze względu na tolerancję i przesunięcie progu odczuwania przyjemności.
W takim stanie psychofizycznym wszedłem w okres wymuszonej abstynencji po kolejnym incydencie jazdy samochodem pod wpływem alkoholu. To wydarzenie i konsekwentne zachowanie mojej żony doprowadziło do wcześniej wspomnianej wymuszonej abstynencji. Byłem na nią zły i wściekły, ale z powodu rozbicia nowego samochodu i pojawiającego się poczucia winy podporządkowywałem się jej decyzjom, choć w perspektywie miałem dalsze picie po uspokojeniu się sytuacji.
To planowanie picia spowodowane było brakiem wiary w możliwość utrzymania abstynencji i brakiem wyobrażeń, że można żyć bez alkoholu.
Razem z abstynencją uruchomiłem układ kary, czułem ból, strach, cierpienie, okres ten trwał około ośmiu miesięcy i można go sprowadzić do wspólnego mianownika jako ból istnienia. Układ nagrody w tym czasie w ogóle nie funkcjonował, bo mój mózg pamiętał, co potrafi zapewnić mu miłe odczucia. W miarę upływu czasu pojawiały się iskierki zadowolenia, chociażby, że kilkumiesięczna abstynencja jest możliwa, skala negatywnych uczuć i emocji wyraźnie łagodniała. Poznałem też żywe przykłady alkoholików z kilkuletnią abstynencją, choć nie do końca wierzyłem, ale pozostawiłem to czasowi.
Mój mózg potrzebował czasu na regenerację, abym mógł czerpać radość i zadowolenie z życia, wyznaczając sobie cele i zadania, i realizując je. Dzisiaj wiem też, że nie tylko moja psychika jest tak skonstruowana, że dążę do jak najbujniejszego rozwoju ośrodka nagród, unikając ośrodka kary. Okazuje się, że na przestrzeni miesięcy i lat mój układ nagrody w mózgu systematycznie uruchamiał zredukowane receptory neuroprzekaźników i dzisiaj hormonów szczęścia mam pod dostatkiem bez pobudzania ośrodka nagrody alkoholem. Dlatego moja lista przyjemnych zajęć jest wystarczająco długa, a na początku drogi trzeźwienia była pusta.
Po kilkumiesięcznej abstynencji uznałem, że skoro akceptuję chorobę, która mnie nie opuści, to trzeba ją dokładnie poznać. Poprzez samokształcenie i, przede wszystkim, uczestnictwo w klubie, we wszystkich formach i możliwościach leczenia, zacząłem powoli rozumieć cechy, objawy i mechanizmy choroby. Byłem zadowolony z siebie, a tak na dobrą sprawę to moje zachowania i konsekwencja w działaniu uruchamiały odbudowujący się układ nagrody. Z tamtego okresu pamiętam też bardzo pozytywny skutek „uboczny”, poznawałem siebie, swoje możliwości, przyznawanie się przed samym sobą do słabości, nieumiejętności. Do dzisiaj pozostaje mi dylemat, co było ważniejsze, poznanie choroby czy poznanie siebie.
Mijał czas, oprócz literatury fachowej w dziedzinie uzależnień oraz popularnonaukowej, rozmów z żoną na każdy temat, jako stałe elementy do listy przyjemnych zajęć wprowadziłem japońskie sztuki: bonsai – formowania drzewek, suiseki – piękna ukrytego w kamieniach odpowiednio wyeksponowanych. Wróciłem do pszczelarstwa, kocham pszczoły za umiejętności, pracowitość, konsekwencję i determinację, uważam, że wiele się od nich nauczyłem. Do listy dołączył drewniany łuk średniowieczny, już moment wzięcia do ręki kawałka drewna uruchamia układ nagrody, już się cieszę, niezależnie od tego, czy efekt końcowy będzie zadowalający. Osobno chcę wyeksponować operę, jako stały element, ponieważ jest ucztą duchową, która wskrzesza we mnie tak wiele uczuć i emocji, że czasami płyną łzy, używając przenośni mówię w duchu, że to nadmiar dopaminy. Bardzo lubię działkę i wszystkie prace z nią związane, mam jeszcze wiele innych sezonowych, mniej znaczących w moim układzie nagrody zajęć, z których też korzystam. Uruchamiam ośrodek nagrody, kiedy mogę przytulić się do żony, córki czy syna, kiedy słyszę pozytywną opinię na swój temat.
Kiedyś funkcjonowałem w systemie natychmiastowej gratyfikacji przeważnie alkoholem, teraz jest zupełnie inaczej, na efekty swoich przedsięwzięć czekam zupełnie świadomie miesiące, a nawet lata.
Realizacja celów i zadań uświadomiła mi też i umocniła poczucie własnej wartości poprzez bezwarunkową akceptację siebie, pozytywne przekonania na swój temat, wysoką samoocenę, wybaczanie sobie błędów, co w moim odczuciu ma bardzo duże znaczenie w moim ośrodku nagrody.
Wydawać by się mogło, że działa u mnie cały czas tylko układ nagrody, ale tak nie jest, uruchamia mi się układ kary, gdy jest mi smutno, bo ktoś bliski cierpi, bo ktoś znajomy umarł, bo przeżywam strach na skutek tego, że ktoś zajechał mi drogę i ledwo wyhamowałem, albo ja komuś. Kiedy widzę na filmie, jak gepard zagryza antylopę, a nawet wtedy, gdy jem coś smacznego i zjem za dużo, bo najpierw uruchamia się ośrodek nagrody, a później na skutek tego obżarstwa pojawiają się dolegliwości, tym samym uruchamia mi się ośrodek kary.
Janek alkoholik