Moją pierwszą próbę niepicia i utrzymania abstynencji 11 lat temu wymusił na mnie mój brat Rafał i szwagier Krzysztof. Gdy byłem pijany do nieprzytomności, nie pamiętając o Bożym świecie, zawieźli mnie do Pieszkowa, do wujka Romka i tam jak szmatę zostawili mnie w jego domu. Pamiętam jak przez mgłę, jak Rafał wychodząc powiedział, że mam i muszę zacząć się w końcu leczyć, bo nie mam powrotu do domu rodzinnego, bo nie może dłużej patrzeć, jak wykańczam psychicznie naszą kochaną mamę. Ponadto wymelduje mnie z domu i zostanę bezdomnym. Wystraszyłem się tej groźby, tego, że będę bezdomny i wszyscy się ode mnie odwrócą. W tamtym czasie myślałem, że mój brat mnie nie lubi, nie kocha, nie rozumie i jest największym moim wrogiem, który mnie nienawidzi. Znacznie później zrozumiałem, że to mój brat jako jedyny podał mi pomocną dłoń, a moje pojmowanie problemu w tamtym czasie było zniekształcone mechanizmami choroby alkoholowej. Przez pierwsze kilkanaście dni, kiedy nie piłem, chodziłem do LUBMETU, do pani Krystyny, terapeutki z OTU w Legnicy i dowiadywałem się, kiedy zwolni się dla mnie miejsce w ośrodku przy ul. Chojnowskiej. Byłem zdeterminowany i konsekwentny, bardzo chciałem nie pić i zmieniać swoje życie na lepsze. I tak po dwóch tygodniach byłem już w OTU w Legnicy na sześciotygodniowej terapii. Tam zająłem się sobą, na nowo poznawałem siebie, swoje uczucia, emocje, potrzeby i pragnienia. Napisałem jedenaście prac, w których umieściłem ten cały brud, który zakorzenił się we mnie, wszystkie moje zachowania i słowa, którymi krzywdziłem kochane i bliskie mi osoby. Zaczęło to do mnie docierać, do mojej świadomości, jakim byłem człowiekiem, gnojem, katem i tyranem. Ile osób wokół mnie cierpiało i było bezradnych wobec moich zachowań.
Po przebytej terapii, z planem trzeźwienia na wyjście, w tym samym dniu przyszedłem do Klubu Abstynenta ARKA. Byłem pełen obaw, jacy są tam ludzie, czy zostanę przyjęty do grupy, jak sobie teraz poradzę? Jednocześnie byłem bardzo ciekawy tego nowego okresu mojej abstynencji. Nie byłem już pod „kloszem” OTU, wróciłem do rzeczywistości, do realnego życia, pracy zawodowej i problemów codziennego życia. Mając dwa miesiące abstynencji, głowę miałem pełną teoretycznej wiedzy o chorobie, dużo planów i pomysłów na życie. W informacjach od grupy dowiedziałem się, że kontynuacja leczenia polega na konsekwentnym korzystaniu z wszystkich form leczenia, tj. spotkania grupy, warsztaty, maratony i obozy terapeutyczne, mityngi w Częstochowie i Licheniu, rocznice abstynenckie i wiele innych. Usłyszałem też, że przynajmniej dwa lata towarzyszyć mi będzie pijane myślenie. Nie wiedziałem, o co chodzi? Jak to możliwe? Korzystałem więc z tych wszystkich możliwości leczenia w ciemno, skoro tak mówią, to znaczy, że wiedzą to z własnej praktyki i doświadczenia. W tamtym czasie uważałem, że sięgnąłem dna i teraz dźwigam się powoli do góry, ale byłem w błędzie. Dzisiaj wiem, że chciałem udowodnić całej rodzinie, koleżankom, kolegom, sąsiadom, że mogę nie pić. Doczekałem się pierwszej rocznicy abstynencji, a nawet drugiej. Pamiętam, jak koleżanki i koledzy z klubu składali mi życzenia, mówili mi też, że jestem w nawrocie. Nie docierało to do mnie i nie przyjmowałem tego do wiadomości. Co oni mówią, gadają jakieś głupoty, dyrdymały. Co oni chcą ode mnie? Będąc w nawrocie, który dostrzegała grupa, w lutym wynająłem mieszkanie i wyprowadziłem się z domu. W kwietniu dowiedziałem się, że moja była partnerka Edyta poroniła w drugim miesiącu ciąży. Wcześniej bardzo się cieszyłem, że w wieku 35 lat zostanę szczęśliwym ojcem. Poruszałem mój problem na spotkaniu grupy, dostałem dużo informacji zwrotnych i sugestii, ale nic do mnie nie docierało. Użalałem się nad sobą, dlaczego mnie i Edytę to spotkało. Zacząłem coraz rzadziej przychodzić na spotkania grupy, jeszcze w czerwcu pojechałem na mityng do Częstochowy. Później byłem w klubie kilka razy i odszedłem od grupy, byłem przekonany, że dam sobie radę. Ale było ze mną źle i coraz gorzej, w sierpniu już piłem.
Patrząc z perspektywy czasu, wszyscy mieli rację, a ja nie zaufałem i nie wierzyłem grupie, zapomniałem, że grupa ma zawsze rację. Tym bardziej, że koleżanki i koledzy słuchali moich słów i obserwowali moje zachowania. Ja pomoc od grupy zawartą w informacjach traktowałem jako atak na moją osobę. Dzisiaj widzę jasno, że to grupie bardziej zależało na tym, abym nie pił, niż mnie.
Bardzo szybko wróciłem do takiego samego intensywnego picia jak przed abstynencją, destrukcja rosła w piorunującym tempie. Traciłem wszystko, co udało mi się naprawić, kiedy nie piłem: zaufanie ludzi, szacunek, odpowiedzialność, godność, poczucie wartości, lojalność, rzetelność, sumienność w pracy, kiedy ją miałem, bo pijąc ciągami traciłem też pracę. Gnoiłem, szmaciłem i upadlałem siebie i innych, niszczyłem resztki człowieczeństwa, które były we mnie. Wzrastała we mnie frustracja, irytacja, złość, nienawiść, agresja słowna i siłowa. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Stawałem się niebezpieczny, nieobliczalny dla ludzi i samego siebie. Nie wiedziałem, na co mnie jeszcze stać. To, że nie siedzę za kratami i nikogo nie zabiłem, to cud od Boga i tak myślę, że czuwał nade mną tato i babcia świętej pamięci. Ale najgorsze było przede mną. Gdy w kwietniu 2012 r. moja partnerka urodziła córeczkę Darię, to dopiero pokazałem, na co mnie stać. Myślałem, że jestem ojcem dnia, miesiąca, roku, ale to nieprawda. Byłem przy narodzinach córki, później chodziłem nią na spacery, na plac zabaw, do lekarzy, gdy była chora, do rodziny i znajomych. Prze trzy lata chwaliłem się i chełpiłem moją córeczką. Dzisiaj mam pełną świadomość, że robiłem to wszystko na pokaz, tak jak robił to mój ojciec. Aby obserwujący mnie ludzie postrzegali mnie jako wzorowego ojca. Stworzyłem piekło na ziemi mojej córce, jej matce, siostrze i wszystkim osobom, które mi się sprzeciwiały. Krzywdziłem psychicznie, fizycznie, moralnie, finansowo. Okradałem własne dziecko, aby mieć na alkohol. Wielu sytuacji z tego okresu nie pamiętam, bo nasiliły się u mnie tzw. „urwane filmy”, to, co robiłem, było niewyobrażalne, karygodne i niewybaczalne. Byłem pewny, że potrafię lubić, kochać i szanować ludzi, ale byłem w wielkim błędzie. W poczuciu winy pojawiały się myśli samobójcze, ale nie miałem dość odwagi, aby to zrobić.
Po czterech latach picia wróciłem do klubu, miałem obawy, czy zostanę przyjęty, kosztowało mnie to wiele nerwów i odwagi, aby przyjść i poprosić. Ostatecznie dostałem szansę, aby zrobić coś inaczej, skutecznie utrzymać abstynencję i trzeźwieć. Był maj 2015 r., nie piłem od 20 kwietnia, ale moje zachowania nie były fajne, miłe i poprawne. Lata wstecz też dostawałem informacje, że zamykam się w swojej skorupie i nic do mnie nie dociera. Wiedziałem, że będzie trudno i dostanę wiele słów konstruktywnej krytyki, a nierzadko oceny, ale mądrość i szczerość grupy jest nie do podrobienia. Dzięki temu nadal jestem w klubie, zmieniam swoje życie, rozwijam zainteresowania i pasje. W pierwszym roku mojej nowej abstynencji poznawałem, co to są emocje, uczucia, potrzeby i pragnienia. Moja córeczka Daria zaczęła na mnie inaczej patrzeć, przytulać się, chciała coraz więcej czasu spędzać ze mną. Wiem, że było to dla niej coś nowego, nie śmierdziałem alkoholem, zmieniałem swoje słownictwo, gesty i zachowania. Sielanka nie trwała długo, bo podczas gdy ja byłem na obozie terapeutycznym, Darię zabrano do rodziny zastępczej. Po powrocie z obozu skontaktowałem się z rodziną zastępczą, pozwolono mi co tydzień odwiedzać Darię. Jestem za to bardzo wdzięczny tej rodzinie, bo byłem i jestem pozbawiony praw rodzicielskich. Później córka była w kolejnej rodzinie zastępczej, tam też ją odwiedzałem na warunkach ustalonych przez sąd. W tym okresie córka wróciła do swojej biologicznej mamy, która po pięciu tygodniach ponownie zaczęła pić i moja Daria po raz ostatni została zabrana do rodziny zastępczej. Za zgodą rodziny zastępczej raz lub dwa razy w miesiącu odwiedzałem córkę. W maju 2017 r. pozbawiono praw rodzicielskich matkę Darii i rozpoczął się proces adopcyjny. Ostatni raz widziałem córkę 27.10.2107 r., a jakby to było wczoraj. Po informacjach zwrotnych grupy tak to zostawiłem. Wiem, że w bardzo dużym stopniu przyczyniłem się do losu, jaki spotkał Darię. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, co czuła moja córka, jaki mętlik zrobiłem w jej młodym życiu. Czy mi to kiedykolwiek wybaczy? Nie wiem. Ale zrobię wszystko, aby tak było. Gdy kiedyś się spotkamy, chcę być trzeźwym, odpowiedzialnym, wiarygodnym ojcem. Jeżeli dostanę taką szansę, to na nowo będę budował relację z moją córką. Dzisiaj mam za mało umiejętności, aby być odpowiedzialnym i dobrym ojcem. Uczę się i zmieniam swoje życie na wielu płaszczyznach. Daria przez pewien okres była moją zewnętrzną motywacją do zmian, jakie wprowadzałem. Myślę, że nadal będzie odgrywać dużą rolę w moim życiu i kształtować moją motywację, ale już wewnętrzną. Rozwijam swoje zainteresowania oraz wprowadzam nowe do listy przyjemnych zajęć. Zajmuję się akwarystyką i pielęgnacją kwiatów doniczkowych. Wypełniam czas wolny jeżdżąc rowerem, na rolkach, łyżwach, rozwiązując krzyżówki, czytam książki, słucham muzyki, chodzę na spacery, do kina, do teatru i opery. Potrafię się wzruszyć, autentycznie przeżyć pojawiające się emocje i uczucia, nie wstydzę się płakać. Przeżywam bardzo głęboko pochłonięty chwilą, która się już nie powtórzy. Bardzo lubię też sprzątać, prasować, pływać, ćwiczyć na siłowni, traktuję te zajęcia jako lekarstwo na stres. Dużo spokoju i cierpliwości daje mi odmawianie modlitwy o pogodę ducha, czasem kilka razy dziennie.
Miewam lepsze i gorsze dni, jeżeli nie umiem rozwiązać jakiegoś problemu, to poruszam ten problem w klubie, na spotkaniu w Medicusie albo korzystając z porady terapeuty. Nie jest łatwo, ale te zmiany, których dokonuję, są zauważalne nie tylko przeze mnie, to mnie zachęca do dalszej pracy i kształtuje moją determinację. Drugi i trzeci rok abstynencji był bardzo ciężki, związany z rozpoznawaniem i nazywaniem uczuć i emocji, ale szczerość i otwartość do ludzi i na grupie bardzo mi pomagała. Czwarty rok jest dla mnie łatwy, miły, przyjemny, łagodny cudowny i szczęśliwy. Kiedyś usłyszałem też, że im więcej zainwestuję na początku mojego leczenia, tym obfitsze później zbiorę plony. Ja tak zrobiłem, słuchałem informacji grupy, wyciągałem wnioski i robę to nadal. Planuję dzień, miesiąc, rok, stawiam i realizuję cele. Mam listę strat i zysków wynikających z niepicia, listę sygnałów ostrzegawczych, która wisi na lodówce i jest uaktualniana. Od niedawna na uroczystościach klubowych śpiewam z zespołem muzycznym piosenkę „Co ma być to będzie”. Kosztuje mnie to trochę odwagi, ale przełamuję bariery i jestem z siebie dumny. W myśl zasady „co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”. Myślę, że nic nie dzieje się w moim życiu bez przyczyny, do mieszkania, w którym mieszkam, przeprowadziłem się po tym, jak ostatni raz widziałem moją córeczkę „Miłość Mojego Życia”. Sąsiadom określiłem się, że jestem leczącym się alkoholikiem, chodzę do klubu. Odebrali to z aprobatą, gratulowali odwagi i życzyli mi wytrwałości w tym, co robię. Wiele spokoju, satysfakcji, radości i zadowolenia daje mi moja aktywność w leczeniu, kiedy udzielam informacji zwrotnych oraz dzielę się doświadczeniem życiowym. Wiem, jak dużo pracy włożyłem w swoje leczenie, ale jest to kropla w morzu potrzeb. Dlatego chcę się leczyć nadal, do końca życia, bo bez klubu nie dam sobie rady, ja to wiem. Chociaż śpiewam „co ma być to będzie”, to jednak odzyskuję kontrolę nad swoim życiem i wiem, jak dużo zależy wyłącznie ode mnie. Zmęczyłem się psychicznie i fizycznie pisząc tę pracę, uwolniłem dobre i złe uczucia i emocje, przeżyłem je raz jeszcze. Jestem świadomy swoich pragnień i potrzeb, wiem, że moje relacje z ludźmi w bardzo dużym stopniu zależą od mojej postawy, od słów, których używam.
Myślę, że to, co obecnie dzieje się w moim życiu, nie byłoby możliwe bez terapeuty Krzysztofa, jego żony Marty, całej grupy koleżanek i kolegów z Klubu Abstynenta Arka.
Jest cudownie i dumny jestem z tego, co osiągnąłem, i chcę umrzeć jako trzeźwiejący alkoholik.
Arek Alkoholik