— Mamusiu, obudź się – mówił do mnie mój 7-letni syn. Jak przez mgłę pamiętam jego słowa, jakby z drugiego pokoju, a przecież mnie dotykał, czułam jego rączki na swoich dłoniach.
— Mamusiu, mieliśmy zagrać w karty! – Dalej już nic nie pamiętam.
Obudziłam się, otworzyłam oczy. Bardzo powoli docierało do mnie, że jestem w szpitalu. Obok stała moja najmłodsza siostra.
— Jak się czujesz? – spytała. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – mówiła głośno. Miałam wrażenie, że krzyczy.
Na jej twarzy widziałam przerażenie, a w oczach strach. Streszczała wydarzenia poprzedniego wieczoru. Słuchałam i nic nie słyszałam. Próbowałam podnieść głowę, ale nie byłam w stanie. Na przemian czułam ostry i tępy ból głowy. Okno w pomieszczeniu było szeroko otwarte, a ja nie mogłam oddychać. Czułam suchość w gardle, zalewał mnie zimny pot, kręciło mi się w głowie, serce kołatało i drżały ręce. Czułam silny odór alkoholu, miałam ogromnego kaca, w głowie mi jeszcze szumiało, czułam się obrzydliwie. Wewnątrz cała drżałam, serce waliło mi jak młot, nogi miałam jak z waty, w żołądku pustkę. Miałam wrażenie, że mnie wcale nie ma. Czułam, jak każdy milimetr mojego ciała umiera. Najmniejszy ruch sprawiał mi ból, cierpiałam. Moje ciało odmawiało posłuszeństwa, nie byłam w stanie ruszyć powiekami, nic powiedzieć – ani słowa. Leżałam bezwładnie – jak roślinka ze świadomością jeszcze istnienia.
Zaczęłam analizować fragmenty i strzępki informacji z wieczora dnia poprzedniego. Wyraźnie pamiętam początek – trzy, może cztery drinki. Śmiałam się, tańczyłam, rozmawiałam, byłam w świetnym nastroju – bardzo odważna, subtelna, zabawna, wyszczekana, pewna siebie i swoich racji – obłudna moc alkoholu. Wydarzenia zaczęły się zacierać z każdym kolejnym kieliszkiem… Wciąż zadawałam sobie pytania – z kim rozmawiałam? O czym? Czy to, co mówiłam, miało głębszy sens? Było prawdą? Kłamstwem? Czy zrobiłam komuś krzywdę? Obraziłam kogoś? Zbierałam myśli, zadając kolejne pytania bez odpowiedzi – jak wróciłam do domu? Czy byłam sama? Zamazują się wspomnienia, pozostają urywki, strzępki informacji. W żaden sposób nie mogłam niczego poskładać w całość – urwany film. Panicznie się bałam, wstydziłam. Histerycznie płakałam, zastanawiając się, co robię w szpitalu.
— Zabierz mnie do domu – powiedziałam do siostry.
Ledwo podniosłam się z łóżka. Cała się trzęsłam, obraz był zamazany i niewidoczny. Ze szpitala wypisałam się na własne żądanie. Wiedziałam, że nic tu po mnie. Wiedziałam, że tu mi nie pomogą. Droga z izby przyjęć do samochodu mojej siostry zaparkowanego tuż przed szpitalem wydawała się cholernie długa i męcząca. Liczyłam kroki, stawiając nogę za nogą. Dostrzegałam wzrok ludzi patrzących na mnie z przerażeniem i litością. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak wyglądam – czułam tylko fizyczne dolegliwości i myśli, które przeszywały mnie od środka. I jedyne, o czym marzyłam, czego pragnęłam, to zaspokojenie pragnienia picia. Tylko to miałam w głowie, tylko o tym myślałam. Nie chciałam przestać pić, chciałam tylko przestać cierpieć.
Z pomocą siostry weszłam na trzecie piętro do mieszkania mojej mamy. Przytuliła mnie. Poczułam ulgę na chwilę, może ułamek sekundy. Widziałam w jej oczach bezradność. Tylko jej ufałam, tylko ona znała moje tajemnice i sekrety. To ona wciąż namawiała mnie na leczenie – ale zawsze powtarzała, że to ja sama muszę chcieć. A ja nie chciałam – a mama z roku na rok widziała, jak się upadlam, obdzieram z godności i tonę w szponach uzależnienia. Kiedy stanęłam przed lustrem, dopiero dotarło do mnie, jak wyglądam. Miałam oczy spuchnięte, zapłakane, podkrążone i sine. Całą twarz miałam spuchniętą, bladą. Byłam prawie przezroczysta. Wrak kobiety! Przez zaciśnięte zęby i spuchniętą wargę powiedziałam dość! Dość upokorzeń, krzyków, wstydu bólu i poczucia winy. Dość życia z nienawiścią do samej siebie. Nienawidziłam siebie. Obwiniałam za całe zło, biczowałam w myślach. O niczym innym jednak nie marzyłam, tylko żeby choć na chwilę sobie ulżyć, na chwilę przestać cierpieć, na moment. Już wtedy czułam, jak głęboko jestem uzależniona – ja już musiałam się napić, już mój organizm potrzebował alkoholu. Chciałam jeszcze z synem zagrać w karty – tylko ta myśl w przebłyskach świadomości pozwalała mi się nie nachlać – taki drobiażdżek. W istocie czułam i wiedziałam, że walczę o życie.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Jak w amoku, otępiona chodziłam po mieszkaniu zawinięta w koc. Od kuchni do pokoju, z kąta w kąt. Siadałam, wstawałam, wymiotowałam i tak bez końca, bezustannie. Czułam, jak z minuty na minutę alkohol ulatniał się z mojego organizmu. Miałam lęki, panicznie się bałam – głucha cisza nie pomagała. Myślałam, że oszaleję, zwariuję, odchodziłam od zmysłów. Ból psychiczny obdzierał mnie od środka. A mama stała na straży i tak już zamkniętych drzwi, krok w krok jak cień, za mną i przy mnie. Czułam upodlenie. Ufałam tylko mamie. To ona następnego dnia zaprowadziła mnie do psychiatry, zawiozła na detoks i bez dnia przerwy na terapię.
Piłam od wigilii do 2 stycznia 2012 r. Miałam 27 lat. Piłam bez przerwy, bezustannie. Do uraty świadomości, aż wreszcie do zatrzymania oddechu i pracy serca. Chciałam zapomnieć, nie myśleć. Chciałam uciec i schować się przed światem. To był kolejny raz, kiedy nachlałam się do nieprzytomności, łykałam tabletki i traciłam funkcje życiowe. Byłam zagubiona. Nie znałam siebie, swoich dzieci. Zatracona w swoim uzależnieniu – dotknęłam dna!
W lutym obchodziłam swoją 4 rocznicę abstynencji. Byłam na terapii. Bardzo ambitnie i rzetelnie podchodziłam do zespołu terapeutów, pisałam prace i czytałam zalecaną literaturę – chłonęłam jak gąbka. Tylko w nic nie wierzyłam – nie wierzyłam, że można żyć bez alkoholu, że można inaczej. Jak można w sylwestra, w święta czy urodziny nie pić? W ciąż biłam się z myślami. Alkohol był stalą wartością mojego życia – był zawsze i niemalże w każdej sytuacji. Było bardzo ciężko, teoria nie szła kompletnie w parze z moimi doświadczeniami. Jednak to grupa pokazała mi, że można – uwierzyłam! Widziałam na spotkaniach uśmiechniętych, szczęśliwych ludzi – też pragnęłam taka być. To na doświadczeniach grupy uczyłam się, jak nie sięgnąć po alkohol, jak radzić sobie z głodem alkoholowymi i jak odnajdywać się w rzeczywistości i świecie pełnym wyzwalaczy. Dziś nie wyobrażam sobie inaczej. Mojego leczenia bez grupy wsparcia, terapeuty, wyjazdów do Lichenia, Częstochowy i na obozy terapeutyczne. Mam swój plan leczenia, znam swoje ograniczenia, nie użalam się nad sobą, chcę twardo stąpać po ziemi. W chorobie nie ma sentymentów czy półśrodków. Na każdym kroku czają się pokusy, natomiast dziś jestem świadoma swoich ograniczeń i swojej choroby. Odnajduję, poznaję i buduję siebie, swoje wewnętrzne „ja” i swoją tożsamość – wszystko od nowa, od początku. Każdego dnia poznaję swoje dzieci. Uczę się je na nowo kochać i przebywać z nimi. A najwięcej radości sprawiają mi powracające uczucia. Mówienie o tym, co myślę, czuję i czego pragnę. Mam świadomość, że wszystko zależy ode mnie, mam na wszystko wpływ. Budzę się i wiem, która jest godzina, jaki jest dzień, co było wczoraj i co będzie jutro. Pełna poczucia własnej wartości, tożsamości i siebie. Dziś moje ciało współgra z moim wnętrzem. Jestem alkoholiczką – wiem, do czego nie chcę wrócić i ile mogę stracić. Z każdym kolejnym trzeźwym dniem wraca poczucie godności, wartości, moralne i społeczne. Wola życia – godnego, pięknego, spokojnego życia i pracy nad sobą jest ogromna. Dzisiaj żyję dniem dzisiejszym, pełną piersią i biorę całymi garściami. Działam powoli – ale działam. Jestem trzeźwą matką, dobrą studentką i solidnym pracownikiem. Trzeźwość daje godność, daje szanse na lepsze, szczęśliwe życie. Przez ostatnie 4 lata zrobiłam dla siebie więcej niż przez całe swoje pijane życie. Warto, naprawdę warto – każdy dzień jest dobry, aby zacząć od nowa, od początku… Nie byłam zła, bo chciałam, robiłam to wbrew swojemu rozsądkowi – gdyż byłam rzeczywiście chora, w dodatku nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Wiele ludzi umarło, mając tylko pragnienie trzeźwości – masz wybór!
Jola alkoholiczka