Ostatnia noc.

Noc z 24 na 25 lutego 2017 roku była ostatnią nocą mojego picia. Kiedy wróciłem nad ranem do domu, nie pamiętając zbyt wiele z wcześniejszych godzin mojej nocnej eskapady, nie byłem w stanie otworzyć drzwi. Długi dzwonek, cisza, po chwili trzask otwieranego zamka – drzwi otworzyła Marzenka. Wyraz jej twarzy powiedział wszystko. Pogarda, obrzydzenie, wstręt i niechęć – tak zareagowała, kiedy zobaczyła, w jakim stanie wróciłem do domu. Wszedłem do mieszkania. Rozbierając się czułem ból, w głowie mi huczało. Myślałem, że – jak to wcześniej bywało – przewróciłem się i nabiłem sobie guza, ale ból, który czułem, był inny.

Kiedy wszedłem do łazienki, spojrzałem w lustro – to, co zobaczyłem, przeraziło mnie. Twarz poobdzierana, pokryta krwią, a raczej skrzepami krwi, rozbita głowa, cieknąca jeszcze krew. Obraz, jaki zobaczyłem, był tak odrażający, że pomyślałem: to diabeł. Tak, widziałem diabła we własnym odbiciu. Wołanie o pomoc nie zrobiło na Marzence większego wrażenia. Byłem zły, wręcz wściekły na nią, że nie chce mi pomóc. Obmyłem ręce i twarz, i poszedłem spać.

Obudziłem się około godziny 10 rano, w domu nie było nikogo, tak mi się przynajmniej wydawało. Ból głowy, całego ciała i ten cholerny kac dawały do myślenia, gdzie byłem w nocy, co robiłem, skąd ta krew i co tak naprawdę się stało. Zwlokłem się z łóżka, żeby poszukać czegoś na kaca. Jak wspomniałem, myślałem, że jestem sam w domu, ale myliłem się: w domu była córka Wioleta. Kiedy mnie zobaczyła, jej twarz wyraziła to samo, co wcześniej twarz Marzenki. Pytała „Jak ty wyglądasz? Nie wstyd ci? Czy widziałeś się w lustrze?”. Słowa krytyki, jakie dodała „Myślisz, że jesteś lepszy od tych, z których się śmiałeś, że to lumpy, menele, patologia? A ty kim jesteś? Jesteś taki sam, wyglądasz tak samo, a nawet gorzej”. „Jesteś alkoholikiem – dodała jeszcze – powinieneś się leczyć”. Słowa córki targnęły resztką moich szarych komórek, poczułem wstyd, nie miałem nic na swoją obronę. Wróciłem do pokoju, usiadłem na łóżku, rozpłakałem się. Czułem się podle, brzydziłem się sobą.

Myśli, jakie mieszały mi się w głowie, doprowadzały mnie do obłędu.  Pojawiły się myśli samobójcze – przeraziłem się ich. I ten cholerny kac moralny, któremu towarzyszył kac po alkoholu. Znowu myśli o wypiciu czegoś na kaca. Ale strach i obawa, jak zareaguje córka, powstrzymały mnie od tego zamiaru.

 

Kiedy tak siedziałem na łóżku, zastanawiałem się, co dalej. Nagle zobaczyłem wizytówkę Klubu Abstynenta Arka, którą dał mi kiedyś szwagier Marek. Śmiałem się wtedy, że dam ją kiedyś jakiemuś pijaczkowi, a ona okazała się być zbawienna dla mnie samego. Zadzwoniłem do Marka. Długa rozmowa przez telefon, a potem u niego w domu dała mi dużo do myślenia. Warunek, jaki postawił mi twardo Marek, był jasny: masz nie pić!

27 lutego 2017 roku po raz pierwszy miałem zejść po schodach do klubu. Obawa, wstyd, lęk przed wejściem sprawiły, że o mały włos nie zrezygnowałem, ale kiedy zobaczyłem Marka, nabrałem odwagi i razem weszliśmy do klubu. Początku i samego przychodzenia do klubu nie traktowałem poważnie i na pytanie, czy jestem alkoholikiem, odpowiadałem: tak, jestem, ale tak naprawdę nie czułem się nim i łudziłem się, że nim nie jestem. Dalsze chodzenie do klubu zaczęło kiełkować myśleniem: a może spróbować, skoro inni mogą, to mogę i ja zmienić to zapijaczone życie na lepsze. Nie do końca w to wierzyłem, nadal wracały myśli o powrocie do kontrolowanego picia. Pomimo tylu informacji, jakie słyszałem, że alkoholik nie ma powrotu do jakiegokolwiek sposobu picia. Nie mogłem w to uwierzyć, nie godziłem się z tym, że kiedy wrócę do picia, to wystartuję jak torpeda i nic mnie nie zatrzyma.

Kiedy pojechałem na terapię, zaskoczyło mnie to, że wszyscy terapeuci mówią to samo, co słyszałem w klubie, to co mówiły koleżanki i koledzy, że nie ma czegoś takiego jak powrót do kontrolowanego picia, że jest to choroba, która będzie mi towarzyszyć do końca życia.
Kurczę, terapeuci powtarzali słowa Janka „zatrzymałeś tylko uzależnienie, alkoholikiem zostaniesz i jeśli nie chcesz pić, to powinieneś się leczyć”.

Teraz na pytanie, czy czuję się i czy jestem alkoholikiem, odpowiadam: tak, jestem alkoholikiem. Nie towarzyszy mi wstyd, kiedy rozmawiam z kimś o mojej chorobie. Mając przed oczami lustro i obraz zapisany w pamięci, niech będzie mi przestrogą, co się stanie, jak wpadnę na durny pomysł i sięgnę po kieliszek. Ale dosyć wspomnień.

Dzisiaj, kiedy wracam do domu z pracy, robię śniadanie i kanapki do pracy dla Marzenki. Uśmiecham się do siebie, widząc Marzenkę, jak wychodzi z pokoju uśmiechnięta. Jak podchodzi, daje mi całusa na dzień dobry, dziękuje za kanapki – niby drobnostka, a cieszy nas oboje. Jestem szczęśliwy widząc Marzenkę zadowoloną i radosną.

Wiele zmian zaszło w moim życiu, są chwile radości, są chwile smutku. Pojawiają się problemy, ale teraz rozwiązujemy je razem z Marzenką. Teraz już nie uciekam od bliskich: wspólne obiady, wspólne rozmowy, mamy wspólne tematy, o naszej rodzinie, o ukochanym wnuczku, który jest naszym oczkiem w głowie, razem żartujemy, śmiejemy się, miło spędzamy czas. Jest to coś, czego unikałem, od czego stroniłem. Gdy piłem, wstydziłem się drżących rąk, mętnych oczu i otumanionego alkoholem umysłu. Tak naprawdę dopiero teraz poznaję swoją wspaniałą rodzinę. Życie ciągle serwuje coś nowego, coś, co sprawia, że jestem zadowolony, weselszy, radośniejszy. Nie wstydzę się własnego wyglądu, chodzę z podniesioną głową, nie boję się ludzi, umiem poprosić o pomoc i zapytać czy pomóc. Nie czuję lęku, nabieram odwagi.  

Kolejne uczucia, jakie odkrywam, czasami zaskakują mnie samego. Uczucie, jakie rozkwita na nowo w moim sercu, to miłość do Marzenki. Kiedy przytulam się do niej, ogarnia mnie coś, czego nie potrafię nazwać, określić, opisać. Słowa KOCHAM CIĘ tutaj nie wystarczą – to za mało, aby je wyrazić. Kiedy widzę Marzenkę, jak się uśmiecha, cieszę się, też się uśmiecham. Kiedy jest smutna – też jest mi smutno. Bardzo lubię spędzać czas z Marzenką i moją rodziną. Kiedy budzę się obok Marzenki, uwielbiam przyglądać się, jak śpi spokojnym snem, wzruszam się, do oczu napływają łzy. Są to łzy szczęścia, których się nie wstydzę. Kiedy otwiera oczy i uśmiecha się do mnie, przytulam ją szepcząc „kocham cię”, całuję i dziękuję za życie, za to, że jest, nucąc „każdego dnia dziękuję Bogu, że cię mam…”.  A jeszcze nie tak dawno uważałem Marzenkę za największego wroga. Przyglądając się Marzence, widząc ją radosną, uśmiechniętą, pewną siebie, nie pozwalającą manipulować sobą, mającą poczucie własnej wartości – jestem dumny, że mogę uczestniczyć w tym życiu pełnym radości, spokoju. Cieszę się, że mogę ofiarować Marzence jej ulubione storczyki i bukiety polnych kwiatów, które tak uwielbia. Gdy idę obok Marzenki, która daje tyle ciepła i spokoju, jestem szczęśliwym człowiekiem.

Nie mogę nie wspomnieć o koleżankach i kolegach z klubu, którym dziękuję za wsparcie i pokazanie na własnych przykładach, jak zbudować swoje nowe życie. Pragnę jak Wy zmieniać się, aby moja rodzina była ze mną szczęśliwa, a wtedy i ja będę szczęśliwym człowiekiem

Andrzej alkoholik

 

Brak możliwości komentowania